10. NIECH TAK BĘDZIE | PIOTR MATWIEJCZYK


Dziś nie lada gratka dla fanów polskiego kina. I nie tylko! Gościem, który zgodził
się porozmawiać na łamach POPARTKULTURA jest sam: Piotr Matwiejczyk.


Twoja definicja kina niezależnego?

Kino niezależne to kino niezależne od nikogo i niczego. Niestety, coraz rzadziej można spotkać takie kino. Kiedyś robiłem filmy bez budżetu, z grupą przyjaciół,  świetnie bawiliśmy się na planie i w efekcie powstawał projekt tworzony z pasji
i zabawy. Szczery i bezkompromisowy. 


Z biegiem lat, stety lub niestety, trzeba było trochę dopracować powstające filmy tak, by można było
z nimi docierać do jak najszerszej widowni.
Wiązało się to z pojawiającymi się kosztami np. realizacji dźwięku na poziomie na tyle dobrym, by spełniał standardy TV.  Moje filmy tworzę tak, żeby przy
okazji realizacji kolejnych, spełniać moje marzenia: czyli współpracę z gwiazdami polskiego kina.
A jak wiadomo, przy zatrudnianiu popularnych aktorów też pojawiają się dodatkowe koszty,
dlatego produkcja staje się coraz bardziej zależna. Od finansowania. Za tym idą kolejne kompromisy
i ustępstwa. Ale wszystko w granicach rozsądku. Może nie czuję się już tak szalony i niezależny
jak na przykład 20 lat temu, ale to chyba dobrze. Przez te ponad 30 lat od pierwszego filmu jaki
zrobiłem, starałem się poprawiać w kolejnych filmach mankamenty poprzednich.

Oczywiście nie zawsze się to udaje z filmu na film, ale ważne by dostrzegać niedociągnięcia i starać
się w miarę możliwości nie popełniać tych samych błędów. Tak by film był czytelniejszy realizacyjnie
i atrakcyjniejszy. Jeśli to się udaje kosztem częściowej utraty niezależności, to niech tak będzie.

A gdzie Ty jesteś w tej chwili? To wciąż jest kino niezależne, które często ludzie postronni
mylnie zestawiają z amatorskim, czy już bardziej mainstream?

Kiedyś może z 25 lat temu marzył mi się mainstream. Chyba z tego wyrosłem. Lepiej mi się tworzy
w miarę bezkompromisowe kino niż walczy latami o duże pieniądze, które tak naprawdę nie poprawiają jakości polskich filmów. Nie rozumiem budżetów rzędu 20 mln zł. Myślę, że za dużo w mainstreamie kombinatorów, którym nie zależy na efekcie końcowym tylko na zgarnięciu z góry wypłaty za swoją robotę. U mnie sprawa wygląda inaczej. Jeśli zrobię film słaby – nie sprzedam go i wtopię zainwestowane swoje i przyjaciół pieniądze. Nie wspominając oczywiście o ciężkiej pracy całej ekipy
i aktorów, którzy ufają mi i za symboliczne wynagrodzenia chcą zrobić coś co nie trafi do szuflady.
Na szczęście z moich 30 pełnometrażowych filmów tylko 1 nie trafił do tv. 

W Twoich filmach można zobaczyć znane twarze, a same filmy trafiają do telewizji.

No tak. Staram się spełniać swoje marzenia i proponować role moim ulubionym aktorom,
a czasem także piosenkarzom (Maciej Maleńczuk, Czesław Mozil, Grabaż czy "Pidżamy Porno"). Wszystko zaczęło się spontanicznie bo w 2001 roku zaproponowałem mojemu wykładowcy, panu Markowi Piestrakowi rolę Romana Polańskiego w scenie parodiującej "Chinatown" w moim filmie pt.  "Chinacity". Pan Marek zna Romana Polańskiego i pracował z nim przy "Dziecku  Rosemary".
Ten epizodzik z jego udziałem pokazał mi, że może warto proponować role profesjonalnym aktorom.
W tym samym roku otrzymałem główną nagrodę na festiwalu w Warszawie, gdzie nagrodzona osoba zasiada w jury w następnym roku. Tak poznałem Jana Machulskiego i Jerzego Bończaka, którym zaproponowałem epizodziki w filmie "Emilia", kręconym od 2002 do 2005 roku. Z ich udziałem mogłem spróbować poprosić Cezarego Pazurę o wcielenie się w postać-parodię Indiany Jonesa w tymże filmie. Zgodził się. A potem już poszło z górki. Krzysztof Globisz, Danuta Stenka, Mirek Baka, Marcin Dorociński, Dorota Segda, Artur Barciś, Andrzej Grabowski, Marcin Bosak, Eryk Lubos, Renata Dancewicz, Andrzej Gałła, Robert Makłowicz, Paweł Wawrzecki, Ewa Ziętek, Emilia Krakowska...
I tak dalej. Można by wymieniać i wymieniać. 


A jeśli chodzi o telewizję, to kwestia tylko braku dystrybutora kinowego. Okazuje się, że dystrybutorzy
też często zarabiają zanim film wejdzie na ekrany. Różne dotacje, pieniądze z miasta, z PISFu,
dotacje na promocję, marketing. To wszystko mnie przeraża i tak naprawdę nie chcę się w to bawić.
Ale nie wykluczam, że moje kolejne filmy pojawią się w kinach studyjnych i może też tych większych,
bo są rozmowy z przyjaciółmi, którzy chcieli by mi w tej kwestii pomóc i po prostu się tym zająć.

Skąd wziął się w Tobie pomysł na robienie filmów?

Filmami zainteresowałem się w wieku 8 lat, kiedy moja ciocia przywiozła odtwarzacz VHS oraz kilka filmów z wypożyczalni. Był to rok 1988 i od tego czasu, wraz z rodzeństwem, był to ulubiony sposób
na spędzanie czasu. Oglądanie filmów, czytanie o nich w pismach takich jak CINEMA PRESS VIDEO
i VIDO COMFORT od 1990 roku. Wymyślanie fabuł, aż do pierwszych realizacji w 1992 roku, kiedy
to w nasze ręce wpadła kamera cioci. Później systematycznie realizowaliśmy filmy i powstało ich chyba
ze 40 (krótkich i kilka pełnometrażowych) aż do 1999 roku, kiedy to wylądowałem w szkole filmowej
i tam - z nowopoznanymi kolegami - staraliśmy się wciągnąć realizację filmów na wyższy, bardziej konkretny, świadomy i profesjonalny poziom.

I w ogóle czym dla Ciebie jest filmowanie?

Dla mnie tworzenie filmów zawsze wiązało się z chęcią opowiedzenia ciekawych historii.
Wszyscy dookoła uważali, że mam duże poczucie humoru, to postanowiłem też kilkoma moimi
filmami spróbować rozbawić widzów. Co chyba czasami się udało, sądząc po 5 nagrodach zdobytych
za 5 różnych filmów na festiwalu komedii w Lubomierzu. W tym mieście gdzie znajduje się muzeum "Samych Swoich", i  gdzie powstała część zdjęć do tego filmy. Otrzymałem też tablicę pamiątkową
w alei sław, a tam są tylko osoby zasłużone w tworzeniu komedii.


Który z Twoich filmów uważasz za największy punkt zwrotny w karierze?

Pierwszym filmem, który dużo zmienił była "Videomania 2", ponieważ była to pierwsza nagroda
dla naszego filmu, co wiązało się z poznaniem świata festiwali filmowych. A był to rok chyba 1997
lub 1998. A już 2 lata później "Videomania 4" rozbiła bank i dostała ponad 30 nagród, otwierając nam tym samym drzwi do wielkiego świata festiwali. Pozwoliło to poznać ludzi z branży i trochę się oswoić
z tym światkiem. Kolejnym filmem, który namieszał w moim życiu, był wspomniany już wcześniej "Chinacity" z 2001 roku. Ten film miał już projekcje kinowe oraz  pisali o nim w gazetach.
Była pełna sala na premierze i dodatkowy seans po seansie premierowym, bo się ludzie nie zmieścili
i musieli poczeka 130 minut na drugą emisję. Był to też pierwszy film pod szyldem mojej wytwórni,
czyli oczywiście MUFLON PICTURES.

Kolejnymi kamieniami milowymi były "Homo Father" i "Emilia". Pierwszy film dostał 2 nagrody
na festiwalu w Gdyni. Był też pierwszym projektem, którym nawiązałem współpracę z CANAL +
i od tej pory większość moich filmów właśnie tam miała premiery. Natomiast w "Emilii" znalazła
się plejada aktorów. Ten film rozpoczął moją współpracę z Cezarym Pazurą, który stał się motorem napędowym do mojego kolejnego ważnego filmu, czyli "Wstydu". Cezary został producentem,
a sam film wywalczył Grand Prix festiwalu Nowe Horyzonty we Wrocławiu. 



Kolejny duży plusk wywołał film "Kup Teraz". Był to mój pierwszy film wydany na DVD.
Wyciekł do Internetu i miał kilkaset tysięcy wyświetleń zanim go zablokował dystrybutor.
Wydaje mi się, że ten film też fajnie namieszał. Kolejny to "Piotrek Trzynastego", który
zapoczątkował całą trylogię. A w każdej części znalazło się miejsce dla kilku sław.
Poza tym ten film chyba stał się kultowy w wielu kręgach, bo kiedy rozmawiam
z ludźmi, którzy nie wiedzą nic o kinie niezależnym, to zazwyczaj widzieli lub słyszeli
cokolwiek o "Piotrku Trzynastego".  

Było trochę takich ważnych tąpnięć w mojej karierze. Zresztą, każdy film coś dla mnie
znaczy i jakoś się zaznaczył w świecie filmu oraz pomógł mi kontynuować pasję . 

W takim razie który z nich lubisz najbardziej? I dlaczego?

Ciężko mi mówić, który film lubię najbardziej. Tak na prawdę to rzadko oglądam swoje filmy,
raczej do nich nie wracam. Lubię wszystkie swoje filmy, bo tworząc je – mimo ciężkiej pracy
i wielu wyrzeczeń dawały mi ogromną satysfakcję.

Jak już wspomniałeś, sięgasz po różne gatunki. Od komedii po kino obyczajowe.
Ale nie brakuje też klimatów grozy.

Uwielbiam horrory, ale żeby zrobić dobry horror trzeba dużych nakładów. Dramaty i komedie,
opierające się na dialogach i historiach, kręci się (jeśli chodzi o technikę) prosto. Przy horrorach
dużą rolę gra potęgowanie napięcia, konstruowanie scen tak, by w efekcie straszyły wszystko
od scenografii, po prowadzenie kamery i zabawy światłem musi współgrać. To wymaga kasy
i czasu. Moje dramaty i komedie powstają w 3 do 6 dni. Czasem coś się przeciągnie na 10 dni.
Ale przy produkcji dobrego horroru realizacje jednej strasznej sceny to kilka dni.

Kiedyś zrobię horror z prawdziwego zdarzenia. Na razie muszą mi wystarczyć parodie.
Lubię dramaty bo nimi mogę opowiadać trudne i czasami ckliwe historie. Poza tym są dobrym ładowaczem baterii przed realizacją komedii i to działa w dwie strony. Dlatego po realizacji
kilku komedii, chętnie robię, dla odpoczynku, dramat.


Jakie są Twoje filmowe plany na najbliższą przyszłość?

Jest początek sierpnia 2023 roku, a ja mam obecnie trzy filmy w końcowej fazie montażu.

    1. "Na pastwę lasu". Komedia w stylu "Piotrek Trzynastego" – bo z tą samą obsadą.

    2. "Narysuj mnie". Dramat o trzech kobietach – mama i jej dwie zwaśnione córki.

    3. "Korepetycje". Dramat o emerycie szukającym swojego miejsca w życiu , może miłości
        i próbie pogodzenia się z ciężką tajemnicą z przeszłości.

Co byś robił, gdybyś nie robił filmów?

Gdybym nie robił filmów, to byłbym kucharzem. Jednak nie takim z kuchni fusion czy jakoś tak,
tylko "zwykłym", normalnym. Czyli dużo i tłusto, bo tak lubię. 


Rozmawiał Hubert Bąk



     Piotr Matwiejczyk, urodzony 28 kwietnia 1980 w Trzebnicy.
     Niezależny twórca filmowy. Jeden z najbardziej znanych
     i płodnych autorów kina offowego w Polsce.
     Jako reżyser zrealizował ponad 40 filmów fabularnych.
     Jest scenarzystą większości swoich produkcji.
     Także udziela się aktorsko. 

Komentarze